Tytułem wstępu

1. Nowa polityka to mówienie wprost o własnych poglądach. Racjonalna dyskusja oraz działanie na rzecz otwartych i wypowiadanych wprost idei.
   Nowa polityka to nie post-polityka, w której bezideowi politycy wypowiadają opinie dostosowane do badań nastrojów społecznych. I - przede wszystkim - to nie Obiecankan Cacankylu - nowy chemiczny związek rozpylany nad naszymi głowami od ładnych paru lat. Wyborcza i medialna kiełbasa, znikająca magicznie zaraz po tym, jak kolejna frakcja dorwie się do władzy.

2. Nowa polityka to uczciwość oraz złożoność poznawcza. Pierwsze to imperatyw. Cecha absolutnie podstawowa i konieczna. Drugie to zdolność niezbędna do tworzenia dobrego i działającego prawa.
   Nowa polityka to nie afery i aferki. To nie śliskie wykręcanie się z objęć Temidy. To nie szwagrowie i szwagierki uwikłani w różne układy. To nie przekręty i dziwne rozmowy wychodzące na jaw przypadkiem lub w tak zwanym "odpowiednim momencie".

3. Nowa polityka to tworzenie systemów. Budowanie praw zgodnie z zasadą Funkcjonalizmu - tak, by działały samodzielnie, bez ciągłego interwencjonizmu państwa, a jednocześnie, by kierowały rzeczywistością w zaplanowanym i przewidzianym kierunku.
   Nowa polityka to nie dziurawe, szyte grubymi nićmi prawo. To nie wylewanie dziecka z kąpielą w każdej nowej ustawie. To nie martwe przepisy, zbudowane na niefunkcjonujących zakazach i nakazach. To również nie ingerencja w osobistą przestrzeń życiową ludzi.

czwartek, 10 września 2015

Budapeszt 2015. 'Zaczepił nas student z Karbali. Nie ma już siły, chce do domu albo się zabije'


Pozwolę sobie zacytować w pełni artykuł Wojciecha
Tochmana z Wyborcza.pl - dostępny tutaj. Dziękuję Wyborczej, że publikuje takie teksty. Myślę, że zrozumieją, że warto go powielać. 
Jak napisał jeden z internautów: 
"Czytajcie. Może w końcu ruszy was sumienie."

Są dwie ważne rzeczy jakie należy wziąć pod uwagę wypowiadając się w kwestii imigrantów:
- Własne sumienie
- Wiedza - racjonalna, rzeczowa, oparta na faktach.

Tej ostatniej nie należy mylić z racjonalizacją. Znów zacytuję tego samego internautę:
"Zracjonalizować i "uzasadnić" można każdą chujową* postawę. Na przykład: Ja nie mówię że to dobrze że żydzi byli gazowani podczas wojny, ale to skąpi i chciwi ludzie. Na przykład mój znajomy mówił że jego znajomy znał żyda, który nie oddał pięćdziesięciu złotych."
 *Przepraszam za brzydkie słowa w cytacie.


ps. polecam książki Wojciecha Tochmana. "Dzisiaj narysujemy śmierć", czy "Eli Eli" to genialne przykłady reportażu. Zobaczcie zresztą sami.
 

A poniżej świetny tekst Wojciecha Tochmana:


-----------------

Ze stacji metra, czystej i nowoczesnej, wjechałem schodami na górę, minąłem szklane drzwi i poczułem odór. Było piątkowe przedpołudnie. Ludzie setkami leżeli w korytarzach pod placem dworca Keleti, nie myli się od tygodni, mieli do dyspozycji osiem plastikowych toalet, nie prali, więc się nie modlili, karmili dzieci, wycierali im pupy, telefonowali, rozglądali się za jakimś wyjściem z sytuacji. Dzień wcześniej ogłoszono, żeby wsiadać do pociągu do Austrii, niektórzy dali się oszukać, wysadzono ich po 40 kilometrach i zamknięto w obozie. Pozostali nie brali więc pociągów pod uwagę, żaden kolejny w stronę Austrii zresztą nie odjeżdżał, co było robić, po południu tysiąc zdesperowanych tułaczy wstało z lepkiej od brudu posadzki i ruszyło piechotą na Wiedeń. Po drodze jedni Węgrzy dawali im pić, inni pokazywali im palcem tzw. fucka.

Przed północą nad Keleti zawisły helikoptery, plac zareagował krzykiem, gwizdami, ci, którzy przyszli z wojny, boją się helikopterów, wyły policyjne suki, policja w pełnym rynsztunku, ruch zablokowany, ktoś nawoływał po arabsku, by zejść pod ziemię, bo jest niebezpiecznie, może miało to związek z meczem Węgry - Rumunia, który właśnie się skończył, na meczu był pan premier, 8 tysięcy neonazistów krąży po okolicy, powtarzano, mogą zaatakować, niektórzy nic sobie z tego nie robili, dalej na placu kopali piłkę, żaden neonazista w końcu się nie pojawił, to była jakaś ściema, teatr, pojawiły się za to autobusy, setka miejskich ikarusów, wszyscy się poderwali: i ciężarne, i karmiące, i chromi, i ślepi, i cała reszta. Okazało się, że Niemcy wyjątkowo i natychmiast przyjmą uchodźców koczujących na Węgrzech.

Sprzątacze w maskach gorącą wodą pod ciśnieniem zmywali posadzki, kiedy znad południowej granicy przyjeżdżali następni uchodźcy. Za przejazd do stolicy zapłacili co najmniej po 100 euro za głowę. Tyle biorą węgierscy taksówkarze. Dzięki ich zaangażowaniu dworzec Keleti w sobotę znowu pełny był umęczonych ludzi.

Przyszli mieszkańcy miasta. Dzieci dzieliły się zabawkami z arabskimi rówieśnikami. Pan po pięćdziesiątce, ku uciesze malców, które widziały w życiu niejedno zabijanie, puszczał mydlane bańki. To były nieliczne spontaniczne inicjatywy. Żadne węgierskie pospolite ruszenie.

Ciężko pracowały organizacje pozarządowe i ich wolontariusze. Była woda i jedzenie.

Wyjechaliśmy na południe. Postawiliśmy samochód przy pustej asfaltowej drodze, byli ze mną węgierscy znajomi i nieoceniona Magda Nimer, studentka Polskiej Szkoły Reportażu, która zna arabski. Ruszyliśmy torem tnącym pochmurne płaskie pola, uśmiechaliśmy się do ludzi idących do nas znikąd. Szli małymi grupami, obdarci, nieufni. Zobaczyliśmy zasieki. Zwoje kolczastego drutu rozciągnięto po lewej i po prawej stronie, przejście torem pozostało otwarte. Dwaj węgierscy policjanci stali z boku, dyskretnie, jakby nie chcieli nikomu przeszkadzać.

Oparliśmy się o graniczne słupy. Oni stali metr dalej - w Serbii. 20 mężczyzn, niektórzy z dziećmi na rękach, wśród nich lekarz, inżynier, matematyk, miesiąc w drodze, opowiadali, albo dwa, oprócz wojny najczarniejsze wspomnienie to łódka, najdłuższe trzy godziny życia, było, minęło, teraz żony czekają w niedalekich krzakach na sygnał do dalszej drogi, ale najpierw muszą ich tu znaleźć przemytnicy, w ludzkich przemytnikach nadzieja, nie we władzach Węgier, bez szmuglerów żadnego kroku dalej, bo po węgierskiej stronie przymusowa rejestracja, jakiej nie było ani w Grecji, ani w Serbii, kto odda na Węgrzech odciski palców, tułacze mówili o tym z przekonaniem, ten, jeśli dotrze nawet do upragnionych Niemiec, będzie musiał na Węgry wrócić, a to biedny kraj, nie lubią tu ludzi przybywających z wojny. Cały czas mijali nas inni, kolejni, z pół setki w ciągu godziny, całe rodziny na kolejowym torze, rejestracja najwyraźniej ich nie przerażała, policjanci nikogo nie zatrzymywali, dopiero kilometr dalej, przy asfalcie, przybyszom kazano czekać. Postawiono tam kilka plastikowych toalet, namiot, matki przewijały w nim niemowlęta, obok odpoczywała ciężarna. Władze wiedzą, którędy do kraju wchodzą wycieńczeni ludzie, gdzie słaniają się z nóg, ale pomocy medycznej tam nie wysyłają. Wysłały ważnego policjanta. Pędził w nas ponad setką, na sygnale, po pustej szosie prowadzącej donikąd, ledwo zdołał zatrzymać radiowóz przed grupą zobojętniałych mężczyzn, którzy nie ustąpili mu drogi. Wyskoczył wściekły, pewny swojej węgierskości, swojej władzy nad słabymi, wymachiwał gumową pałą, krzyczał, ludzie stali przerażeni, więc zrobiłem mu kilka zdjęć. Są do wglądu na moim Facebooku, wszyscy mogą zobaczyć, jak wygląda pierwsza węgierska twarz widziana przez tych, którzy przybywają z wojny. To zimna twarz skurwysyna.

Jakiś czas potem zaczepił nas Irakijczyk, student prawa z Karbali. Dotarł tutaj samotnie. Miał inteligentne oczy, z których lały się łzy. Wszystko stracił na łódce, kiedy zaczęła nabierać wody, wszystko musiał wyrzucić, ma tylko to, co na sobie, i pieniądze, ale nie ma już siły, nadziei na kres udręki, tego upodlenia, chce wracać do domu albo się zabije. Mówiliśmy do niego: słuchaj, nie zabijaj się, najgorsze za tobą, on nam nie dowierzał, on to zrobi, słuchaj, powrót to śmierć, daliśmy mu komórkę, pogadał chwilę z mamą w Karbali, płakał, płakaliśmy, w końcu zostawiliśmy go na tej drodze, co było robić, kolega prawnik z ważnej niezależnej organizacji pilnował nas, byśmy nie złamali prawa, przewóz uchodźców, powtarzał, to przemyt ludzi, uważajmy, zostawiliśmy więc studenta, który chciał się zabić, na tym zimnym przejeździe kolejowym i przed wieczorem odjechaliśmy do Budapesztu.

Szukaliśmy go na Keleti cały następny dzień i potem. Zamiast niego w nocy z niedzieli na poniedziałek spotkaliśmy trójkę Erytrejczyków: kobietę i dwóch mężczyzn. Młodzi, z angielskim, zmarznięci, właśnie przyjechali z granicy, taksówkarz się zorientował, że umknęli rejestracji, zażądał więc od każdego po 250 euro. Zapłacili.

Zwrócili naszą uwagę, bo stali nocą bez ruchu, jakby byli z kamienia. Spytali nas, co dalej. - Może będzie jakiś pociąg - uśmiechaliśmy się, bo co było robić. - Może nie będzie. Rano otworzą kasy, spróbujcie kupić bilet na austriacką granicę. Wiecie, gdzie są kasy?

Nie wiedzieli. Wzięliśmy ich za ręce i poszliśmy do kas. A tam czekały na nas Anioły: uśmiechnięci i piękni, ona i on, mieli po 20 lat, i zapytali naszych Erytrejczyków, czy chcą jechać.

- Chcecie - podpowiedzieliśmy im.

- Chcemy - powtórzyli.

- Będzie pociąg o piątej rano. Ile biletów?

- Trzy - powiedzieli i spojrzeli na nas. - Nie mamy pieniędzy.

Do głowy nam to nie przyszło. Wszyscy uchodźcy, z którymi rozmawialiśmy, podkreślali, że mają pieniądze, że chcą tylko pozwolenia na dalszą drogę. Nie zgadzali się, by kupić im choćby kartę do telefonu. Syryjczycy. Z Erytrejczykami było inaczej.

Mieliśmy przy sobie tylko drobne forinty, trzeba było pójść do bankomatu. Nie zdążyliśmy nawet o tym pomyśleć, bo Anioły spojrzały na nas dobrotliwie: - Pieniądze nie są potrzebne. Trzy bilety, tak?

I poleciały do kasy, która była otwarta. Wróciły po chwili. Każdemu wręczyły po bilecie.

Tak, w skrócie, wyglądał mój pierwszy wrześniowy weekend 2015.

Zapisuję, żeby - jak reporterów uczy Hanna Krall - było zapisane.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Porozmawiajmy merytorycznie.